"Słyszałam, że ułatwiamy dostęp do narkotyków, rozdając strzykawki. To nie jest prawda"

Można u nas zostawić zużyte strzykawki i dostać nowe. Klienci Drop-inu odczuwają tak silny przymus przyjmowania substancji, że będą brać. Jeśli nie czystą strzykawką, to pożyczoną, wielokrotnie używaną - mówią Magdalena Bartnik i Beata Stelmaszczyk z Fundacji Prekursor, działającej na rzecz osób biorących narkotyki.

Tagi

Źródło

weekend.gazeta.pl

Komentarz [H]yperreala

Tekst stanowi przedruk z podanego źródła - pozdrawiamy serdecznie! Wszystkich czytelników materiałów udostępnianych na naszym portalu serdecznie i każdorazowo zachęcamy do wyciągnięcia w ich kwestii własnych wniosków i samodzielnej oceny wiarygodności przytaczanych faktów oraz sensowności zawartych

Odsłony

159

Można u nas zostawić zużyte strzykawki i dostać nowe. Klienci Drop-inu odczuwają tak silny przymus przyjmowania substancji, że będą brać. Jeśli nie czystą strzykawką, to pożyczoną, wielokrotnie używaną - mówią Magdalena Bartnik i Beata Stelmaszczyk z Fundacji Prekursor, działającej na rzecz osób biorących narkotyki.

Ile osób w Polsce używa twardych narkotyków?

Beata Stelmaszczyk: Określenie "twarde narkotyki" jest mało precyzyjne. Możemy rozmawiać o osobach przyjmujących opioidy, głównie heroinę. Więc odpowiadając na tak postawione pytanie: nie wiadomo. W Polsce nie prowadzi się badań, które dotyczą tej grupy. Ostatnie dane, jakie mamy, pochodzą z 2009 roku, kiedy badano osoby "problemowo używające opiatów", czyli uzależnione. Mówi się w nim o około 10-19 tys. Jeden z późniejszych raportów, z 2020 roku, mówi tylko o osobach, które użyły opioidów: kiedykolwiek (0,8 proc.), w ostatnim roku (0,5 proc.), w ostatnim miesiącu (0,5 proc.). Ich celem nie było oszacowanie osób, które mają problem z opiatami.

Magdalena Bartnik: Nawet dane z raportu z 2009 roku trudno uznać za wiarygodne. Poprzednie badanie, z 2005 roku – przeprowadzone tą samą metodą – dało przedział 25-29 tys. osób. Nikt nie wie, gdzie na przestrzeni kilku lat podziało się 10 tys. tych ludzi. Można powiedzieć: część osób umarła, część przestała brać... Ale to jest bardzo niejasne. Trzeba tutaj też powiedzieć o używaniu opioidów przez osoby starsze – nie znamy skali tego zjawiska, ale ten problem istnieje. Także u młodych, eksperymentujących z różnymi substancjami, którzy używają opioidów. Nie wiemy o nich właściwie nic, dotarcie do tej grupy jest bardzo trudne. Ale to zjawisko jest obecne i również wymaga działań, jeśli chodzi o naszych klientów, którzy używają problemowo, jest to populacja poza systemem pomocy.

To znaczy?

M.B.: System leczenia uzależnień opiera się na modelu abstynencyjnym: ośrodkach odwykowych, poradniach uzależnień. Obok tego istnieje 25 programów substytucyjnych, gdzie można otrzymać metadon albo buprenorfinę. To też opiaty, mają podobne działanie jak heroina, ale bez efektu odurzenia, znoszą fizyczny głód narkotykowy i pozwalają normalnie funkcjonować. Mamy około 3 tys. miejsc, połowa wszystkich pacjentów leczy się w Warszawie, pozostałe 1500 miejsc przypada na resztę Polski. W przypadku pozostałych – a odnosząc się do danych, które mamy, chodzi o tysiące osób - jeśli ktoś nie ma motywacji, żeby iść na odwyk, nie ma dla niego oferty. Osoby, które regularnie używają opiatów, często potrzebują jakiejś formy wsparcia w życiu codziennym. Doświadczają wielokrotnej stygmatyzacji i dyskryminacji, nie mają więzi społecznych, oparcia. W instytucjach pomocy społecznej czy nawet szpitalach odmawia się im pomocy, bo używają. Nie umieją, nie mogą, nie chcą przestać brać – i trafiają w próżnię.

W Polsce istnieje pięć ośrodków, które oferują im pomoc: to tzw. drop-iny. Jeden z nich prowadzicie.

M.B.: Nazwa pochodzi z angielskiego, oznacza miejsce, do którego można "wpaść". To punkt dziennego pobytu dla osób nadużywających narkotyków. Chcemy dla nich stworzyć bezpieczną przystań, bo ci, którzy do nas przychodzą, często nie mają żadnego innego miejsca, gdzie mogą się poczuć bezpiecznie. Wielu mieszka na ulicy.

B.S.: Nie stawiamy żadnych warunków. Jest zakaz spożywania substancji na miejscu, ale nie trzeba być trzeźwym, żeby do nas przyjść. Kiedy ktoś pojawia się po raz pierwszy, to pytamy, czy jest pełnoletni i jakich substancji używa. Przedstawiamy ofertę: zapewniamy ciepły posiłek, napój, dostęp do pralki, prysznica, internetu, telefonu. Klienci mogą odpocząć, obejrzeć TV, poczytać książkę z naszej biblioteczki. Informujemy o możliwości wsparcia prawniczki, interwentki kryzysowej, doradczyni zawodowej, pielęgniarki, ale to klient sam decyduje, czego od nas potrzebuje, jakiej zmiany chce dokonać w swoim życiu.

M.B.: Czasem żadnej, bo nie jest na to gotowy. Może po prostu coś zjeść, wypić kawę. Odpocząć trochę od tego znoju… bycia sobą. Życie z nałogiem jest bardzo, bardzo trudne. Może zresztą nie z samym nałogiem, tylko z rzeczywistością, w której uzależniony człowiek funkcjonuje.

Kim są osoby, które przychodzą do państwa?

M.B.: Duża grupa to ci, którzy zaczęli używać narkotyków bardzo wcześnie. Pierwszy kontakt z substancjami mieli w wieku 13, 14, 16 lat. Niektórzy mają po 40, 50 lat i przez większość życia ten kontakt był.

B.S.: W tej grupie są m.in. osoby z tzw. dobrych domów, gdzie rodzice byli wykształceni, dzieci miały pozytywne wzorce do naśladowania, wsparcie, ale coś się zadziało, że sięgnęły po substancje psychoaktywne w bardzo młodym wieku. Niektórzy z nich doświadczają skutków traum z dzieciństwa. Jedna z naszych klientek w dzieciństwie doświadczyła przemocy seksualnej ze strony własnego ojca. Jako nastolatka trafiła w środowisko, które dawało jej wsparcie, ci koledzy poczęstowali ją kompotem [tzw. polska heroina domowej produkcji z czasów PRL i lat 90. – przyp. red.]. Jej ta substancja dawała ulgę w cierpieniu. Można powiedzieć, że próbowała w ten sposób zaleczać swoje rany.

Nie wszyscy nasi klienci zaczęli przyjmować substancje tak wcześnie. Jeden z nich był lekarzem. Poznał użytkowników, wypisując im recepty, a później na zakręcie życiowym sam – pozamedycznie – sięgnął po metadon. Długo potrafił to pogodzić ze swoim życiem, ale ostatecznie trafił do zakładu karnego za posiadanie i wypisywanie lewych recept. Stracił prawo do wykonywania zawodu, jego związek się rozpadł, został wykluczony ze środowiska znajomych. Poniósł konsekwencje nie do odwrócenia. Obecnie mamy coraz liczniejszą grupę cudzoziemców. Najwięcej jest Ukraińców, ale też Białorusinów, Czeczenów, Rosjan. Większość z nich przyjechała do Polski przed wybuchem wojny. Pracowali, mieli gdzie mieszkać. Pandemia spowodowała, że potracili pracę i trafili na ulicę. Nie mogą się starać o status uchodźcy, nie mają dokumentów, bo np. pozwolenie na pobyt czasowy się skończyło, nie mają możliwości ubiegać się o pomoc socjalną, nie mają ubezpieczenia. Znaleźli się w zupełnie beznadziejnej sytuacji i dopiero na ulicy zaczęli sięgać po narkotyki.

Większość zgłaszających się po pomoc nie ma gdzie mieszkać?

M.B.: To zależy. Jest grupa klientów, która ma stałe miejsce zamieszkania. Pracują, mają rodziny, jakoś funkcjonują, wypełniają role społeczne. Oni wpadają do nas raczej na krótko – po sprzęt do iniekcji albo skorzystać z jakiejś usługi specjalistycznej. Ale są i tacy, którzy nie mają gdzie się podziać, bo mieszkają na ulicy czy kątem u znajomych, i ci zostają na dłużej. Myślę, że to około połowa, a może nawet dwie trzecie naszych klientów z blisko 400-osobowej grupy, którą obsłużyliśmy w zeszłym roku.

Jak sobie radzą na co dzień?

B.S.: W większości są to osoby, które żyją tu i teraz. Nie wiedzą, co się wydarzy jutro, pojutrze, za tydzień. Mają trudności z zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Dla kogoś, kto przyjmuje opiaty kilka razy dziennie przez kilka lat, zdobycie kolejnej dawki jest koniecznością. Szybko pojawiają się objawy odstawienne: biegunka, bóle mięśni, dreszcze, katar, niepokój, drażliwość. Po przyjęciu te objawy ustępują. Taka osoba jest w stanie funkcjonować, zająć się innymi potrzebami, które wcześniej zeszły na drugi plan.

Klienci w kryzysie bezdomności śpią po klatkach lub w noclegowniach. Mają problemy z uzyskaniem zasiłku z ośrodka pomocy społecznej z powodu braku stałego miejsca zamieszkania. Nasi klienci często z powodu uzależnienia zmuszeni są do zachowań, które naruszają prawo i zasady współżycia społecznego. Zażywają substancje, żeby nie czuć napięcia, poczucia wstydu, winy i w efekcie odciąć się od tych emocji. Są osoby, które na trzeźwo nie potrafią kraść lub iść "na wędkę" – żebrać. Dopiero po zażyciu jakiejś substancji czują się spokojniejsi, potrafią się przełamać i jakoś zdobyć pieniądze na substancję, od której są uzależnieni, np. heroinę. Taki styl funkcjonowania wiąże się często z doświadczaniem przemocy ze strony innych użytkowników substancji czy dilerów.

Jakiego rodzaju to przemoc?

B.S.: Są napadani przez dilerów, a także przez innych użytkowników, jeśli akurat mają jakieś substancje przy sobie.

M.B.: Kobiety mieszkające na ulicy często doświadczają przemocy seksualnej. To nie dotyczy raczej naszych klientek, ale z doświadczenia z pracy z kobietami w kryzysie bezdomności wiem, że panie czasem golą sobie głowy, obcinają się na krótko. Robią wszystko, żeby nie przypominać kobiet. To pokazuje warunki tego życia.

Mogą liczyć na pomoc policji?

B.S.: Zazwyczaj nie. Po pierwsze, to środowisko raczej przestrzega zasad, że nie donosi, bo to grozi odwetem. Po drugie, sami często doświadczają nieprzyjemności ze strony policji. Pamiętam sytuację, kiedy nasz użytkownik zgłosił patrolowi, że inna osoba mu grozi. Policja powiedziała, żeby to załatwili między sobą. Użytkownicy są pozbawieni prawa do tego, żeby czuć się bezpiecznie. Przyjmują nielegalne substancje, często są zmuszeni zdobywać na nie środki z drobnych kradzieży w sklepach. Są więc poza prawem. Czasem też sami policjanci są sprawcami przemocy – nie chcę generalizować, ale zdarzają się np. takie historie: pewien patrol policji trzykrotnie w ciągu dwóch dni spryskał gazem pieprzowym jednego z naszych klientów. To nie była interwencja, zgłoszenie od mieszkańców. Policjanci przychodzili do pustostanu, gdzie przebywał, wyciągali gaz, używali go i wychodzili bez informowania o powodach swoich działań. Napisaliśmy skargę, dostaliśmy odpowiedź, że wszystkie procedury zostały zachowane. Policjanci wiedzą, że są bezkarni, bo takie osoby bardzo rzadko zgłaszają skargi na policję. Obawiają się konsekwencji: częstszych rewizji, sprawdzania, aresztowania... mocy. Nie umieją,

Czują się wyrzutkami.

M.B.: Doświadczają ciągłego odrzucenia. Byłam z jedną z naszych klientek u ginekologa. Za pierwszym razem była sama i usłyszała, że dopóki bierze narkotyki, nie otrzyma pomocy. A przecież to powinno tym bardziej wskazać na potrzebę opieki. Ludzie, którzy używają narkotyków, nie tracą swoich praw do ochrony zdrowia, do zabezpieczenia socjalnego. Powinni być traktowani na równi z innymi obywatelami. Odmawianie im leczenia i pomocy, ponieważ używają, jest łamaniem ich praw. A to się dzieje. Nasi klienci opowiadają nam, że w pomocy społecznej, w punktach bezpłatnej pomocy prawnej spotykają się z niechęcią, nieprzyjemnym traktowaniem. Czasem ktoś odmówi im pomocy bez podania powodu, a czasem jest po prostu na tyle niemiły, że osoby nie chcą z takiej pomocy korzystać. Też mają swoją godność. To powoduje jeszcze większą izolację – poczucie, że dopóki biorę, to nie mogę liczyć na pomoc.

Brzmi jak sytuacja absolutnie bez wyjścia.

M.B.: A jednak. Ale pomoc musi być bezwarunkowa. Nie można wymagać, żeby te osoby zrezygnowały z używania substancji. Jest wiele spraw, które potrzeba rozwiązać, zanim ktoś będzie zdolny podjąć decyzję odnośnie używania – odstawienia opiatów albo ograniczenia ich przyjmowania. Potrzeba uregulować kwestie prawne. Zacząć leczyć inne choroby, w tym związane ze zdrowiem psychicznym, bo wielu pacjentów ma podwójne diagnozy i dodatkowo cierpi na zaburzenia. Ci ludzie wpierw muszą z powrotem znaleźć się w siatce wsparcia społecznego, zanim będą w stanie zająć się swoim używaniem. W drugą stronę to nie ma sensu. Nawet jeśli jakimś cudem przestaliby brać, to ich sytuacja dalej będzie nie do zniesienia. Nie wiem, na ile można być trzeźwym i wytrzymać życie w stresie, lęku i całkowitym braku bezpieczeństwa.

B.S.: Oni zresztą często wiele razy próbowali. Podejmowali terapię po kilkanaście razy i słyszeli, że są przypadkami beznadziejnymi.

Co w takim razie może im pomóc?

M.B.: To, że ktoś traktuje ich podmiotowo i z szacunkiem. To, że mogą dokonywać zmian we własnym tempie. Użytkownicy nas znają i wiedzą, że mogą nam ufać, wiedzą, że ich nie oceniamy. Jeśli ktoś chce skorzystać ze specjalistycznej pomocy, to świetnie. Ale jeśli ktoś przychodzi tylko wymienić sprzęt do iniekcji, to też ma wartość, bo jest w kontakcie z placówką pomocową. Drop-iny są często pierwszym kontaktem osób używających substancji z jakimkolwiek serwisem. Mogą pełnić funkcję pomostu między grupą osób nadużywających opiatów i systemem pomocowym.

Wymienić sprzęt do iniekcji?

B.S.: Tak. Można u nas zostawić zużyte strzykawki i dostać nowe. Użytkownicy Drop-inu odczuwają tak silny przymus przyjmowania substancji, że będą brać. Jeśli nie czystą strzykawką, to pożyczoną, wielokrotnie używaną.

M.B.: I po wymianę sprzętu przychodzą nie tylko osoby bez żadnych środków, w kryzysie bezdomności, ale też ci, którzy mają mieszkanie i pracę. Aptekarze często odmawiają sprzedaży strzykawek. Przychodzą do Drop-inu po sprzęty, bo jest to dla nich bezpieczniejsze, łatwiejsze, nie muszą tłumaczyć, nic ukrywać.

Rozdawanie strzykawek budzi niezrozumienie?

B.S.: Słyszałam już, że "ułatwiamy dostęp do narkotyków, rozdając strzykawki". To nie jest prawda. Redukujemy szkody zdrowotne. Osoba uzależniona weźmie substancję tak czy siak. Odczuwa przymus, na tym przecież polega nałóg. W ostatnich latach widzimy poprawę, klienci przyzwyczaili się do tego, że mogą sprzęt przynosić, zbierać zużyty i otrzymać sterylny... Policja trochę nam utrudnia pracę, bo niektórzy, szczególnie bezdomni, mówią, że boją się przy sobie nosić zużyty sprzęt. Policjanci rzucają nieprzyjemne uwagi i sprawdzają ich jeszcze dokładniej, jeśli przy kontroli znajdą strzykawki. Ale po nowy sprzęt przychodzi teraz sporo osób i to nas cieszy. To mały krok, ale na małych krokach opieramy naszą pracę. Dostępność do sterylnego sprzętu iniekcyjnego minimalizuje ryzyko zakażenia HIV, HCV oraz ryzyko zakażeń bakteryjnych. To jest w naszym społecznym interesie, żeby te osoby dodatkowo nie zachorowały.

M.B.: Podejście redukcji szkód – poza tym, że odnosi się do praw człowieka – za swoją podstawę ma również zdrowie publiczne. To w tej perspektywie należy rozumieć używanie narkotyków, nie powinno ono być domeną wymiaru sprawiedliwości. Zamiast karać, należy ograniczać szkody indywidualne i zdrowotne, ale także społeczne. Z czysto pragmatycznego punktu widzenia jest to korzystne: mniejsze są koszty np. profilaktyki zakażeń niż ich leczenie. Każda poprawa sytuacji osoby uzależnionej jest ważna. Sukcesem jest to, że ktoś zmienił sposób używania na bezpieczniejszy dla siebie.

Bezpieczniejszy sposób używania?

B.S.: Przychodzi do nas wiele osób, które z heroiny przerzuciły się na mefedron. Ta substancja działa dużo krócej, więc jeśli są w ciągu, potrafią dokonywać kilkunastu iniekcji w ciągu doby, co prowadzi do zwiększenia ryzyka zakażeń. Z tego powodu motywujemy do zmiany sposobów stosowania. Ale nie narzucamy niczego. Rozmawiamy, pytamy: a co będzie, jak nie podejmiesz żadnych zmian? Jeśli dalej będziesz wykonywał ileś iniekcji dziennie? Co dalej będzie z tymi ranami, które masz? Dla niektórych osób nawet zmiana sposobu używania narkotyku będzie w ogóle niewykonalna. Więc jeśli się udaje zmienić drogę przyjmowania substancji, staramy się to doceniać. Małe kroczki.

A da się tymi małymi kroczkami wyjść z nałogu?

M.B.: Da się. Ale nie sięgamy po wielką wizję abstynencji i przewrotów życiowych. Naszym celem nie jest de facto wyjście z nałogu, tylko poprawa sytuacji życiowej i funkcjonowania.

B.S.: Uzależnienie jest związane z nawrotami, ale to nie znaczy, że cała praca, którą ktoś wykonał podczas kolejnych terapii, poszła na marne. U nas klient słyszy, że skoro próbował wielokrotnie, to znaczy, że mu zależy. Był w stanie przejść detoks, przez jakiś czas utrzymać abstynencję, zmienić sposób zażywania, ograniczyć... bardziej o siebie zadbać. I my to doceniamy. Pytamy, co mu pomogło, jak to zrobił, co zadziałało. Pracujemy na tych zasobach.

Jakie to zasoby?

B.S.: Ważne jest posiadanie osoby, na którą mogą liczyć. To często są osoby z rodzinnego środowiska. To może być kuzyn, partner, dziecko... Często, jeśli osoba jest pozbawiona kontaktu z bliskimi, to szuka oparcia w pracownikach naszej fundacji. I tutaj ta relacja jest wieloletnia. Ten człowiek wie, że jest dla nas ważny. Że jeśli umrze, to my będziemy obecni podczas ceremonii pożegnania.

Staramy się też doceniać umiejętności. Mamy użytkownika, który ukończył ASP z wyróżnieniem i maluje. Mamy jego prace u siebie, w Drop-inie. Prowadzę interwencje kryzysowe i miałam klientkę, która podczas spotkania pokazała mi bilet. Na odwrocie był napisany wiersz; okazało się, że dziewczyna pisze. Pracowałyśmy nad tym obszarem – jak to jej pomaga regulować emocje, odzwierciedlać nastrój, że to jest pomocne w różnych trudnych sytuacjach. Że coś innego poza narkotykiem może jej pomóc. Ważne jest, żeby wyzbyć się chęci podsuwania klientowi swoich rozwiązań. Trzeba zaufać człowiekowi, bo to on sam wie, w jakiej jest sytuacji, jakie ma w sobie zasoby, żeby czegoś dokonać. Co z tego, że będzie mówił przy mnie: dobra, dam radę, jeśli kiedy się pożegnamy, od razu poczuje, że sytuacja go przytłacza?

Ale przecież relacja, malowanie czy pisanie wierszy nie pomoże zmienić życia?

B.S.: Dzięki poczuciu bezpieczeństwa użytkownicy odzyskują wiarę, że mogą mieć wpływ na swoje życie. Przychodzą do nas z pismami, żeby u nas je otworzyć i nie być samemu z wiadomością, którą dostają. Najczęściej to są pisma z sądu, np. w związku ze sprawami o odebranie praw rodzicielskich albo o posiadanie niedozwolonych substancji, czy z urzędu – o przyznaniu lub odmowie zasiłku. Widzą, jak inne osoby otrzymują wsparcie i rozwiązują swoje problemy. To daje im nadzieję, bez której trudno rozpocząć proces zmian.

M.B.: Staramy się stworzyć miejsce, gdzie użytkownicy mogą poczuć, że są ważni, że komuś na nich zależy. Że nie są osobami, które się tylko przepędza.

B.S.: Kiedy klient jest gotowy do większych zmian, może skorzystać z dyżuru doradczyni zawodowej i poszukać pracy. Z pomocą naszej prawniczki uregulować swoje problemy prawne. Uzyskać wsparcie w podjęciu leczenia uzależnienia, często kolejny raz. Od ośmiu lat przychodzi do nas para i dopiero w ciągu ostatnich trzech podjęli współpracę z naszymi specjalistami. W efekcie dostali lokal socjalny: pisaliśmy z nimi wnioski, chodziliśmy do urzędu, dopilnowaliśmy, żeby lokal był dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych. W trakcie pracy okazało się, że mają od lat niespłacony kredyt i komornika. Dzięki pomocy naszej prawniczki uzyskali upadłość konsumencką.

Wspominałam na początku o dziewczynie, która w dzieciństwie doświadczyła molestowania seksualnego. Poznałam ją, kiedy wyszła z zakładu karnego, przez kilka lat utrzymywała abstynencję i założyła rodzinę. Nie poradziła sobie w sytuacji kryzysowej, wróciła do brania, ale już nie heroiny, tylko innych środków, i to krótkotrwale, nie wpadła w ciąg. Dalej nas odwiedza, żeby korzystać z pomocy specjalistów. I to też jest sukces. Jest grupa osób, którym się udało odstawić substancje. Przychodzą nawet na wigilię, żeby pokazać, że jest OK i że teraz sobie radzą w życiu. Jednak większość odbiorców Drop-inu doświadcza nawrotów lub z różnych powodów nie podejmuje leczenia. I to przede wszystkim do nich adresowane są nasze działania.

M.B.: Historie tych osób rzadko są zero-jedynkowe. Polskie placówki leczenia uzależnień zakładają dwie możliwości: pacjent dalej bierze, więc poniósł porażkę, albo osiągnął abstynencję – sukces. W rzeczywistości jest wiele pomiędzy, całkowita abstynencja jest w większości przypadków celem nierealistycznym. Możemy za to dużo zrobić, żeby komuś – mimo uzależnienia – było łatwiej i bezpieczniej żyć.

Beata Stelmaszczyk. Wiceprezeska Fundacji Polityki Społecznej Prekursor. Koordynatorka warszawskiego Programu Redukcji Szkód. Prowadzi interwencje kryzysowe i socjalne. Realizatorka badań IPiN, Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, Pracowni Badań i Inicjatyw Społecznych wśród iniekcyjnych użytkowników środków psychoaktywnych.

Magdalena Bartnik. Założycielka Fundacji Polityki Społecznej Prekursor. Specjalistka psychoterapii uzależnień, certyfikowana doradczyni HIV/AIDS. Stypendystka Open Society Foundations. W obszarze narkotykowym zaczęła pracować w 2007 r. Koordynatorka serwisów, współautorka projektów badawczych, w szczególności dotyczących iniekcyjnego używania narkotyków. Konsultantka i ekspertka reprezentująca polską redukcję szkód w licznych międzynarodowych gremiach.

Jan Rybicki. Laureat pierwszej edycji programu Polska Stories. Obecnie współpracuje z redakcją Weekend.gazeta.pl. Wcześniej publikował swoje reportaże m. in w Dużym Formacie i Tygodniku Powszechnym. Lubi słuchać, jak ludzie mówią.

Oceń treść:

Brak głosów
Zajawki z NeuroGroove
  • 2C-E
  • Dekstrometorfan
  • Katastrofa

Sam w domu. Nastawienie na silne doświadczenie psychodeliczne.

 

Około 3 w nocy spożyłem 450mg DXM. Pół godziny wcześniej zjadłem także 3 ząbki czosnku i 7,2 gram lecytyny. Faza była lekka, brak OEV i lekkie CEVy. Prawdziwa faza zaczęła się dopiero później.

O 7 rano tego samego dnia wziąłem kolejne 300mg DXM, poprzedziłem to zjedzeniem 3 ząbków czosnku i 3,6 gram lecytyny. Odczekałem dwie godziny i spożyłem 40mg 2C-E. Była godzina 9 rano i to uznaje za początek tripa.

  • 1P-LSD
  • Pierwszy raz

Lekkie zmęczenie.

Cześć. 

Zanim wrzuciłem LSD pierwszy raz szukałem sporo po necie jakie dawki, jak działa, ile trzyma, więc napiszę ten post dla osób głodnych wiedzy.

  • Bad trip
  • Etanol (alkohol)

Witam cię, bardzo mi miło, że wybrałeś ten oto trip raport. Postarałem się przy nim i mam nadzieję, że ci się spodoba ;)

MOJE DOŚWIADCZENIE Z ALKOHOLEM

  • Anadenathera peregrina



  • Substancja: yopo (Anadenathera peregrina)

  • Doświadczenie: mj, hasz, gałka muszkatołowa

  • S&S: w domu, z kumplem, wciągam tylko ja, całkiem pozytywny nastrój, ciekawość działania tryptamin, nastawienie na pozytywne przeżycia





randomness